Dopiero co wróciłem z Azerbejdżanu, gdzie byłem jako szef delegacji naszej europejskiej partii AECR. Wrażenia bardzo podobne, jak z Turcji, gdzie również przewodniczyłem delegacji Sojuszu Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (AECR właśnie). Oba te kraje zawiodły się na „Zachodzie”, bo choć postawiły na współpracę ze strukturami europejskimi i euroatlantyckimi, to spotkały się w odpowiedzi z „podwójnymi standardami” i duża dawką hipokryzji. Turcja jest bardzo dużym krajem i od biedy może machnąć na to ręką, ale państwo Azerów, które pozbyło się cyrylicy jako oficjalnego alfabetu i które przez lata usiłowało prowadzić politykę niezależności gospodarczej i stricte politycznej wobec Moskwy, rozczarowało się częścią instytucji unijnych (przoduje w tym, niestety, PE), bo w jakimś sensie zostało porzucone przez „Zachód”, zostało „sam na sam” z Rosją. To kolejny kraj regionu, obok Gruzji, który ma lub miał poczucie, że został opuszczony -w przypadku Gruzji szczególnie chodzi o szczyt NATO w Bukareszcie w 2008 roku, gdy Niemcy, Francja i Włochy zablokowały uruchomienie procesu przystępowania Tbilisi do Paktu, czego wielkim zwolennikiem był śp. prezydent RP Lech Kaczyński.
„Nie rób drugiemu, co tobie niemile” ‒ tym starym polskim powiedzeniem, które wywodzi się z końca XVIII wieku i bajki biskupa Ignacego Krasickiego, można skomentować sytuację, gdy niektórzy politycy, zwłaszcza, niestety, naszej prawicy, komentują z zapałem sytuację w Ankarze i Baku, ingerując w wewnętrzne sprawy tych krajów. Jakoś niepomni tego, że przed chwilą i za chwilę ponownemu ‒ też zewnętrznemu ‒ grillowaniu podany był, jest i będzie nasz kraj. Nie porównuję oczywiście tego, co dzieje się w Polsce, do tego co dzieje się na Południowym Kaukazie czy nad Bosforem, bo tam – delikatnie to nazwijmy – tradycje silnej władzy są znacznie silniejsze niż w Europie kontynentalnej. Przestrzegałbym zatem przed łatwym przenoszeniem klasycznych reguł europejskiej demokracji parlamentarnej na tamte państwa.
W sumie, jak policzyłem, byłem w tym regionie, zwanym przez Rosjan Zakaukaziem – proszę, nie używajmy tego pojęcia, bo to spojrzenie na mapę moskiewskim okiem – czyli na Południowym Kaukazie blisko 30 razy. Za mało, by wydawać kategoryczne sądy, na tyle jednak wystarczająco, aby wiedzieć o czym się mówi i odrzucać zbitki pojęciowe, stereotypy czy mity. A są one, zwłaszcza w ostatniej dekadzie, szczególnie po agresji Putina na Gruzję i faktycznym zaanektowaniu Osetii Południowej i Abchazji oraz całkowitemu podporządkowaniu Armenii, w której stacjonują wojska rosyjskie „chroniąc” dwie z czterech jej granic – bardzo rozpowszechniane.
Te trzy państwa Kaukazu Południowego różnią się między sobą nie tylko bogactwem: Azerbejdżan ma oficjalny budżet na obronę większy niż cały budżet Armenii, choć Erywań – tak właśnie należy mówić, bo to polska nazwa stolicy tego kraju: Rosjanie mówią Erewań ‒ w tej statystyce nie uwzględnia olbrzymiego „czarnego rynku” w kraju Ormian. Różnią się także źródłem dochodów. Gruzini za ery Micheila Saakaszwilego zrobili z swojej stolicy cacko architektoniczne i postawili na turystykę, Armenia funkcjonuje w dużej mierze dzięki bogatym ormiańskim filantropom z emigracji rozsianej po całym świecie, a w USA i Francji odgrywającej naprawdę dużą rolę polityczną. Wreszcie Azerbejdżan dzięki ropie przemienił się z biednego kraju, który przed dwiema dekady dysponował jednym jedynym samolotem pasażerskim w bardzo zamożny kraj z rzeczywiście nowoczesną, dość zeuropeizowaną stolicą ‒ Baku.
AGA (Azerbejdżan, Gruzja, Armenia) warta jest naszego wytężonego zainteresowania politycznego. Przyzwolenie, aby te kraje przesuwały się coraz bardziej do strefy wpływów Moskwy byłoby „grzechem ciężkim” polskiej i europejskiej polityki.
Bywając w tych krajach, mówiąc o nich czy pisząc pamiętajmy, że nadmierne ich krytykowanie jest wodą na młyn Rosji. Nie róbmy zatem prezentów Putinowi.
*tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej” (21.09.2016)
Mam przyjaciół Ormian, są to bardzo pracowici, przyzwoici ludzie. Doskonale się zintegrowali z naszym społeczeństwem. Armenia powinna byc dla Polski kluczowym kierunkiem polityki zagranicznej. Pomijam już fakt, że są o wiele dłużej chrześcijańscy niż my. Podobnie jak Polacy, doznali wielu krzywd od narodów ościennych, głównie Turcji i Rosji. Są ludźmi niesłychanie ambitnymi, aktywnymi i przedsiębiorczymi.
Polska może wiele zyskać na lepszej współpracy z Armenią i Ormianami.